sobota, 24 grudnia 2016

1. Złap mnie

Jak na lato w Anglii, było naprawdę gorąco, zwłaszcza w południe, gdy ustawiali krzesła, stoły, przykrywali je obrusami i układali naczynia. Prawie zbili przy tym kilka talerzy, wygięli dwa widelce i złamali nogę krzesła, śmiejąc się w niebogłosy i dyskutując, jak to w rodzinie bywa. Dopiero krzyki babci Molly, wyraźnie niezadowolonej z ich postępów, sprawiły, że się nieco uciszyli.
Zresztą zapanowanie nad taką ilością dzieciaków z klanu Potterów-Weasleyów nie należało do najprostszych zadań, zwłaszcza gdy dorosłych nie było w pobliżu. Żeńska część rodziny zamknęła się w kuchni, skupiona na przygotowywaniu dań, a mężczyźni rozmawiali w salonie o quidditchu, czasem tylko wyglądając przez okna i sprawdzając, czy ich pociechy się jeszcze przypadkiem nie pozabijały.
Opiekę nad nimi sprawował głównie najstarszy z chłopców, siedemnastoletni Teddy Lupin — a przynajmniej próbował. Zazwyczaj cała grupka darzyła go respektem i słuchała we wszystkim, lecz nie dzisiaj. Dzisiaj były urodziny Jamesa, co oznaczało tort, dużo łakoci i zabaw, dlatego dzieciaki nie mogły się opanować i biegały we wszystkich możliwych kierunkach.
— Teddy, ja się nimi teraz zajmę. Dobra robota.
Obok niego pojawił się wujek Harry i poklepał go z dumą po plecach. Właściwie dla Teddy’ego Harry był ojcem, gdyż spędził u niego oraz Ginny całe dzieciństwo. Dobrze, może pół, bo druga część przypadła na dom Billa i Fleur.
— Dzięki, wujku — wymamrotał, spoglądając na goniące się dzieciaki. Rose się potknęła. Teddy już chciał jej pomóc, lecz Albus zaraz pomógł jej wstać i razem pobiegli za Lily. — Chyba po tym będę miał dosyć zjazdów rodzinnych na najbliższy rok.
— Kolejny dopiero w święta — zaśmiał się Harry. — Zasłużyłeś na odpoczynek, Teddy. Widziałeś gdzieś może Victoire? Fleur jej szukała, ale nikt nie wiedział, gdzie się podziała…
— Vi? Nie.
Teddy zdał sobie sprawę z tego, że nie widział dziewczyny od rana. Wtedy jeszcze pomagała babci Molly w kuchni, kiwnęła do niego nawet głową. Szedł wówczas do ogrodu razem z Fredem oraz Roxanne i siedział tam od tego czasu, więc nawet nie zauważył zniknięcia Victoire.
— Cóż, jakbyś ją gdzieś widział, powiedz jej, żeby przyszła do kuchni.
— Mmm. Jasne.
Teddy przeczesał dłonią swoje turkusowe włosy, podejrzewając, dokąd Victoire mogła pójść. Za Norą, na końcu ogrodu, mieścił się niewielki placyk z huśtawkami, zbudowany przez Arthura Weasleya jeszcze wtedy, kiedy rodzina nie była aż tak liczna. Teddy i Victoire bardzo często się tam razem bawili, ganiając się wokół huśtawek.
Nic dziwnego, że tam poszła.
Włożył ręce do kieszeni i wszedł na wąską, żwirowaną ścieżynkę prowadzącą do placyku z huśtawkami. Minął altanę oplecioną różami, kilka drzew wiśni, grusz i jabłoni, po czym wreszcie ujrzał kołyszącą się na jednej z huśtawek Victoire. Jak na jego gust, wzbijała się zbyt wysoko w powietrze, bo przez kilka sekund znajdowała się praktycznie równolegle do ziemi. Miała zamknięte oczy, więc nawet nie zauważyła jego przyjścia. Jej jasne, niemalże białe włosy powiewały wraz z wiatrem.
— Zaraz spadniesz.
Zachwiała się, słysząc jego głos. Chyba się nie spodziewała, że ją tutaj znajdzie. Otworzyła oczy, jakby chciała się upewnić, że się nie przesłyszała. Spojrzała na niego, a później skierowała wzrok na niebo, po którym pełzały białe chmury.
— Tylko jeśli mnie nie złapiesz.
Uniósł brwi, lecz nic nie powiedział. Wpatrywał się w Victoire beztrosko unoszącą się w powietrzu i czekał, aż zeskoczy z huśtawki. Wreszcie się zdecydowała i puściła linki, odbijając się od deski. Rozbujała się za mocno, więc w pierwszym momencie przestraszyła się, już przekonana, że nic nie uratuje jej od spotkania z ziemią. Wrzasnęła, lecz wówczas pochwyciły ją pewnie ramiona Teddy’ego.
— Mam cię — wymamrotał, przytulając ją mocno do siebie, podczas gdy ona próbowała odzyskać oddech. Dopiero po chwili postawił ją na ziemi, nadal jednak nie wypuszczając z objęć. — Chciałaś się zabić, wariatko?
— Nic by się nie stało — odparła zuchwale. — Najwyżej mogłabym sobie połamać nogi, a to można łatwo wyleczyć.
Teddy westchnął, puszczając ją wreszcie. 
— Jesteś za bardzo lekkomyślna, Victoire. Kiedyś się to na tobie odbije.
Blondynka zmieszała się, słysząc w jego głosie dezaprobatę, jednak zaraz odzyskała rezon. Odrzuciła włosy na plecy, udając, że nic się nie stało. Jej oczy błyszczały, jakby szukała ciętej riposty.
— Przesadzasz. Mógłbyś okazać trochę optymizmu.
Prawdę mówiąc, po prostu o nią martwił. Victoire miała piętnaście lat, a była najbardziej narwana ze wszystkich jedenastu dzieciaków młodszych od niego. Może i jakiś czas temu była spokojniejsza, ale teraz zdawała się wchodzić w czas nastoletniego buntu. Jako dziecko wszędzie za nim podążała, a co za tym szło, słuchała go bez protestu i wierzyła mu we wszystko, nawet jeżeli czasami ją wpuszczał w maliny. Teraz z kolei zdawała się mieć gdzieś jego prośby, nie uważała na siebie, wpadała na szalone pomysły, czasem traciła nad sobą panowanie, a do tego często zdarzało jej się go ignorować.
— Przepraszam, że się o ciebie martwię — stwierdził ironicznie, widząc, że dziewczyna już się zbiera do odejścia.
— Nie mam sześciu lat, nie musisz traktować mnie jak małe dziecko!
— Ale tak się zachowujesz!
— Grrrr, po prostu się ode mnie odczep, dobra?! Zachowujesz się jak wielce dorosły, bo skończyłeś siedemnaście lat i jesteś pełnoletni! Nikt ci nie daje prawa do wywyższania się i traktowania mnie jak dziecko! Idź sobie do reszty dorosłych, skoro tak bardzo ci przeszkadzam!
Nie zdziwił go ten nagły wybuch, choć nie do końca rozumiał jego przyczynę. Spodziewał się go już od jakiegoś czasu, gdyż zauważył, że Victoire chodziła ostatnio wściekła i gdy myślała, że nikt nie patrzy, zaciskała pięści, a na jej twarzy pojawiały się rumieńce złości. Podejrzewał, że miało to jakiś związek z nim samym, bo dla wszystkich innych była miła. Albo przynajmniej się starała być. Natomiast gdy go widziała, zachowywała się, jakby była obrażona.
Humor jej nie dopisywał czy co?
— Co się ugryzło, na Merlina?! Od początku wakacji zachowujesz się jak rozpuszczony bachor i mnie ignorujesz! Zrobiłem coś nie tak?! O co ci chodzi?!
— Nieważne, po prostu odpuść.
— Victoire…
Mimo jego błagań nie zatrzymała się ani razu, biegnąc w stronę Nory. Zanim rzucił się za nią w pościg, było już za późno. Dziewczyna wpadła do kuchni, a on został otoczony przez zgraję dzieciaków domagających się uwagi.


Leżeli w piątkę na wilgotnej trawie, głowa przy głowie, i obserwowali niebo. Na ciemnym firmamencie mrugały jasne punkciki, układające się w zbiory, konstelacje, fantasmagoryczne kształty.
— Hej, Teddy?
— Hm?
Chłopak odwrócił głowę, by spojrzeć na leżącego obok niego Jamesa. Nie dziwił się wcale jego wątpliwościom (sam je miał w jego wieku), tym bardziej, że jedenaste urodziny nieodwołalnie wiążą się z przybyciem listów z Hogwartu.
— Myślisz, że znajdę się w Gryffindorze?
— Oczywiście, jeśli tylko zechcesz.
— To prawda, że na początku robią jakiś ekstra trudny test i od jego przejścia zależy to, w którym domu się znajdziesz? Wujek Ron mi tak powiedział, ale nie wiem, czy żartował, bo wyglądał poważnie, ale tata za jego plecami się śmiał…
— Będziesz musiał pokonać górskiego trolla — stwierdziła z powagą Lily, siadając na trawie. W jej włosach zostało kilka źdźbeł; strzepnęła je jednym potrząśnięciem głowy. W ślad za nią pozostali również się podnieśli, chichocząc i szeptem wymieniając uwagi na temat Super Trudnego Testu Przydzielania Do Domów.
— Ale… — zaczął James.
— Nie słuchaj ich — wszedł mu w słowo Teddy, kładąc rękę na jego ramieniu. — Podpuszczają cię. Nie przejmuj się tym, dobrze? Nie czeka cię żaden test. Przydzielanie do domów polega na nałożeniu na uszy dużego, starego, bardzo starego kapelusza. To wszystko.
— Naprawdę wszystko?
Chłopiec zrobił wielkie oczy, patrząc na ubóstwianego przez siebie Teddy’ego. Wierzył mu we wszystko, lecz historyjka o kapeluszu wydawała się niewiarygodna… Przecież to nie miało większego sensu!
— Tak. — Teddy skinął głową. — Widzisz, ten kapelusz nazywany jest Tiarą Przydziału. Tiara Przydziału jest naprawdę mądra. Zna na wylot każdego ucznia. Chwilę z tobą porozmawia i cię przydzieli. To nic strasznego ani wielkiego, nic, czym powinieneś się przejmować. Sprawdź lepiej, czy jesteś przygotowany na nadejście roku szkolnego i czy masz wszystko, czego będziesz potrzebował!
James momentalnie się rozpromienił.
— Jeszcze nie, ale pod koniec miesiąca pójdziemy z tatą na Pokątną i wszystko kupimy, wszystkie książki, składniki na eliksiry, pergaminy i wszystko… I sowę, mama obiecała, że dostanę w tym roku własną sowę!
— Już wiesz, jak ją nazwiesz?
— Azu.
— Azu? To jakiś skrót czy co? — Uśmiechnął się szeroko. — W każdym razie brzmi ładnie, to dobre imię dla sowy.
— Co nie? Długo się nad tym zastanawiałem, wreszcie stwierdziłem, że im prostsze, tym lepsze. Myślisz, że sowy mają dobrą pamięć i potrafią zapamiętać długie imiona?
— Myślę, że sowy mają bardzo dobrą pamięć oraz intuicję, skoro potrafią dotrzeć do wskazanego przez ciebie adresata. Są bardzo mądre.
— Nigdy na to tak nie patrzyłem. Pewnie masz rację, Teddy. Ty zawsze tyyyle wiesz!
Cichy śmiech Teddy’ego trwał jeszcze długo, podczas gdy włosy chłopaka zmieniały kolor — z turkusowego na pomarańczowy i odwrotnie, zresztą ku zachwycie dzieciaków. Między innymi właśnie dlatego tak bardzo go podziwiali: potrafił robić takie rzeczy, których żaden inny dorosły nie potrafił. W końcu ilu dorosłych czarodziejów w Anglii to metamorfomagowie? No i był mądry, a do tego miał rękę do dzieci i umiał się nimi zająć.
— Dobra, dzieciaki, czas iść do łóżek — zarządził. — Jest już późno.
Zaczęły marudzić i ociągały się tak długo, jak tylko mogły, ale wreszcie dały się zagonić do domu. Po wypiciu ciepłego mleka, umyciu się, bataliach na mydło oraz pianę poszły wreszcie spać, a Teddy zyskał chwilę spokoju.
Odetchnął głęboko, wchodząc do kuchni. Zostało jeszcze trochę mleka, więc jedynie je podgrzał i przelał do kubka, jednego z najstarszych, jakie się jeszcze w Norze uchowały. Zapewne pamiętał jeszcze czasy raczkowania Billa oraz Charliego Weasleyów.
Nie ma to jak gorące mleko po całym męczącym dniu.
Usiadł na krześle, po czym zamknął oczy, rozkoszując się błogą ciszą oraz rozgrzewającym organizm napojem. Mógłby tak siedzieć naprawdę w nieskończoność; problem w tym, że nigdy nie było mu dane relaksować się zbyt długo.
Tym razem dlatego, że usłyszał kroki na korytarzu. Najwyraźniej ktoś również nie spał i najwyraźniej zmierzał do kuchni.
Nie musiał otwierać oczu, żeby wiedzieć, że to Victoire. Tylko ona mogła się zjawiać w kuchni o tej porze (zawsze głodniała w okolicy pierwszej nad ranem, wiedział o tym), tylko ona stawiała w ten sposób kroki (miękko, ledwo słyszalnie, z cichutkim stukotem kapci), tylko ona tak pachniała (jak bez podczas wiosennej, burzowej nocy).
— Merlinie, Teddy, co ty tu robisz?! — krzyknęła, gdy tylko go zauważyła, więc powoli otworzył oczy, unosząc przy tym z rozbawieniem brew. Teddy’ego bawiła jej panika, tym bardziej, że pamiętał, jak uciekała zaledwie kilka godzin temu.
— Siedzę, nie widać? Nie krzycz tak, obudzisz pół domu. Ludzie już śpią.
Zaczerwieniła się, choć usilnie starała się to ukryć.
— Ja… Uch, nieważne. Dobranoc.
Już miała wyjść, ale ciche słowa Teddy’ego ją zatrzymały w progu. Nigdy nie potrafiła się oprzeć urokowi jego głosu, temu głębokiemu tonowi, który ją zawsze zmuszał do tego, żeby posłuchała. Nie mogła go zignorować. Nie umiała.
— Poczekaj. Chciałbym z tobą porozmawiać, Vi. Usiądź.
— Teddy, nie sądzę…
— Siadaj.
Mogła po raz kolejny uciec, ale tego nie zrobiła. Nieco zdenerwowana przysiadła na krześle znajdującym się najbliżej drzwi. Splotła ręce na kolanach, starannie unikając wzroku siedzącego naprzeciw niej chłopaka. Już zdążyła zapomnieć, po co właściwie tu przyszła.
— Zupełnie cię nie rozumiem — stwierdził bezradnie obserwujący ją Teddy. Jego mleko już wystygło, ale nie zwracał na to uwagi. — Powiesz mi, co się dzieje? Dlaczego ostatnio mnie unikałaś? Jesteś na mnie wściekła?
Co chcesz usłyszeć, Teddy?
— Nie. Mam swoje powody. Tak.
— Czyli nie chcesz nic mówić, tak? — spytał swoim najgłębszym głosem, powodując u Victoire dreszcz. — W porządku, mogę to zrozumieć. Kiedy będziesz chciała, odpowiesz na moje pytania. Powiedz mi tylko jedną rzecz… Czy zrobiłem ci coś… złego? W sensie czy świadomie uczyniłem coś, co sprawiło, że jesteś na mnie zła? Pomijając fakt, że ostatnio faktycznie się trochę wywyższałem z powodu tego, że już jestem pełnoletni…
Podniosła głowę i spojrzała prosto w jego oczy. Dostrzegła w nich jedynie troskę, co sprawiło, że momentalnie zachciało jej się płakać.
Och, Teddy… Nie potrafię się na ciebie długo gniewać.
— Świadomie chyba nie — mruknęła, zastanawiając się. Uświadamiała sobie, że Teddy nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi, że dla niego było to najzupełniej naturalne i dlatego tak bardzo ją to irytowało. Nie mogła mu jednak tego powiedzieć.
Wkurzała się za każdym razem, kiedy traktował ją jak swoją młodszą siostrę. Dawniej to uwielbiała, ale od niedawna odkrywała, że wcale jej się to nie podoba. Zachowywał się wówczas tak… protekcjonalnie, dorośle, jakby ona była tylko głupim dzieckiem, którym należy się opiekować. Nie potrzebowała jego nadopiekuńczości, nie potrzebowała dorosłego brata. Chciała, żeby dojrzał w niej kogoś więcej niż tylko malutką, sprawiającą problemy siostrę. Chciała, żeby dojrzał w niej dziewczynę, za którą ogląda się płeć przeciwna. Chciała, żeby dojrzał w niej kogoś, w kim można się nawet zakochać.
Tak właściwie to chciała, żeby Teddy Lupin odwzajemnił jej beznadziejną miłość.
Cholera, kiedy to się stało?
Miała wrażenie, że kochała go właściwie od zawsze. Najpierw jak brata, a dopiero od pewnego czasu jak partnera. Dlatego właśnie miała żal do niego o to, że nie traktował jej jak równą sobie.
Ale tego nie mogła mu powiedzieć. Za nic w świecie.
— Tyle dobrze — odparł. Nie wyglądał, jakby mu ulżyło i jakby odpowiedź Victorie wiele zmieniła. Nadal się martwił. — Vi, jeśli kiedykolwiek będziesz chciała o tym pogadać…
Przewróciła oczami.
— …będziesz ostatnią osobą, do której przyjdę.
— Ranisz mnie, Vi.
Roześmiał się, a to sprawiło, że napięcie w ciele Victoire nieco zelżało. Odrobinę się uspokoiła i już nie miała wrażenia, że balansuje na krawędzi.
— Przecież to prawda — stwierdziła beztrosko. — Jeżeli będę chciała się komuś wyżalić, jak mnie traktujesz, to prędzej pójdę do którejś z ciotek. Przecież to oczywiste.
— Jak dokładnie cię traktuję? — spytał z zainteresowaniem. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, mówiący Victoire, że wypaplała o trzy słowa za dużo.
— Źle, oczywiście — odparła krótko, wstając z krzesła i podchodząc do blatu kuchennego. Zadbała przy tym, żeby starannie ominąć rozwalonego na krześle Teddy’ego. Że też musiał usiąść akurat po tej stronie stołu! Zgłodniała jednak na tyle, że musiała coś zjeść, i niech piekło pochłonie siedzącego zbyt blisko Teddy’ego Lupina. Sięgnęła po bułki oraz krem orzechowy.
— To, rzecz jasna, bardzo wiele wyjaśnia. Może dodasz jakieś szczegóły?
Zamordować to za mało.
— Mówiłam ci już, że niczego ci nie powiem, więc nie dopytuj.
— Nawet jeśli cię bardzo ładnie poproszę?
— Nawet jeśli.
— Okej, w takim razie będę szczery. Może od początku powinienem być. — On również podniósł się z krzesła. Gdy Victoire zabrała się za pokrywanie bułek kremem orzechowym, oparł się o krawędź blatu, tuż obok niej. Wystarczająco blisko, żeby czuła się niekomfortowo, i wystarczająco daleko, żeby nie mogła mu powiedzieć, żeby się odsunął. Jego włosy zmieniły nieco kolor; stały się bardziej niebieskie, jak zawsze, gdy Teddy przywoływał całe pokłady powagi, które miał w sobie. — Victoire, nie zadaję ci tych pytań po to, żeby cię dręczyć, choć mogłaś odnieść inne wrażenie. Chcę wiedzieć, co się stało, bo się o ciebie martwię, tym bardziej, że to ma związek bezpośrednio ze mną. Jeśli mi powiesz, o co chodzi, będę mógł coś z tym zrobić, nie uważasz?
— Nie mogę ci tego powiedzieć.
— Więc chcesz przez najbliższy czas się na mnie wściekać i unikać mnie, gdy tylko będziesz mogła?
Niezadowolenie aż od niego biło.
— Przykro mi, Teddy, naprawdę ci tego nie powiem. — Za bardzo się boję. — Przepraszam.
Wyszła, zabierając ze sobą bułki z kremem orzechowym.

Och, trochę z poślizgiem, bo przypomniałam sobie dopiero wtedy, gdy zarzuciłam pustym linkiem na Tańcu! W każdym razie w końcu jest. Następny odcinek za tydzień. Wesołych Świąt! ^^

7 komentarzy:

  1. Super! Zazdroszczę Ci płodności w pomysły oraz oczywiście zdolności :) Już się wkręciłam w historię tej dwójki. Wybrałaś bardzo fajny moment na rozpoczęcie opowiadania. Faceci to jednak są ślepi często, co nie? :p Kurcze, prawdę mówiąc kiedyś średnio mnie kręciło nowe pokolenie, ale przyczyniłaś się znacząco do zmiany mojego postrzegania ;)
    Dużo weny i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjątkowo jakoś wena mi dopisuje, więc się cieszę! :D
      Faceci są bardzo ślepi i do tego niezdecydowani, miałam okazję się o tym przekonać rok temu. ;D
      Cieszę się, że przyczyniam się do zmiany świata, jeeee! :D

      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję! Przyjmę każdą ilość weny :D

      Usuń
  2. Victoire zakochała się w Tedzie i wygląda na to, że Ted tego nie zauważa. Z jednej strony myślę, że powinna mu o tym powiedzieć, bo Ted chciałby poznać przyczynę jej zachowania i Victoire znałaby swoją sytuację uczuciową. Z drugiej strony ją rozumiem, bo pewnie nie chciałaby usłyszeć ewentualnej odmowy.

    Jestem ciekawa jak to się wszystko dalej rozwinie
    więc czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde. To brzmi jak friendzone.
    Znam ten ból. Ale do odważnych świat należy! Oby Victoire znalazła w sobie tyle odwagi.

    Katjo, miażdżysz mnie ilością Twoich opek!
    Pozdrówki,
    opuncja
    (aka pumpernikiel vel krychson, i tak dalej...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest friendzone. :D
      I ja też znam ten ból, niestety. :< Ale kiedyś w końcu znajdziemy swoich rycerzy, nie martw się!

      Siebie samą też miażdżę ilością opek, nawet nie wiem, skąd we mnie takie pokłady weny i pomysłów... :D

      Pozdrówki <3

      PS ILE TY MASZ TYCH NICKÓW TEJ

      Usuń
    2. Nie nadążam za ilością moich pomysłów na opka. A co dopiero, żeby mówić o wenie... Masakracja.

      Poza opuncją, pumperniklem, taurusem, krychsonem, czy tam mistrzem, mogę być także Krystyną, Magdaleną, Heleną, Majką, jak wolisz ^^

      Pozdrololo <3

      Usuń